piątek, 31 grudnia 2010

Good life czyli podsumowanie

Żeby to life było good w tym 2011, bardzo bym prosił.



(Tedder w tym klipie wygląda jakby zrobił sobie coś z oczami/powiekami jak nasz Krzysiu ale wątpię by na taki pomysł mógł ktoś wpaść oprócz naczelnego 18-latka III RP. Pudry i dzienne światło mogą zrobić swoje.)

Postanowień noworocznych nigdy nie robiłem, jakoś nie czuję tego zwyczaju - zmiana cyferki w dacie nie jest dla mnie na tyle symboliczna i przełomowa bym wierzył, że przy tej okazji takie plany mogłyby mieć większą szansę spełnienia niż na co dzień. Na pewno jest to dodatkowa atrakcja okołosylwestrowa, ale skoro ja sylwestra specjalnie nie obchodzę to postanowienia są mi tym bardziej zbędne.
Mogę za to pokusić się o jakieś podsumowanie, przypomnienie najważniejszych wydarzeń A.D. 2010, których było więcej niż w latach poprzednich ale żadnej dużej rewolucji nie spowodowały. Może to i lepiej, bo ostatnie perypetie pokazały, że nie jestem w stanie przyjąć gwałtownych zmian pozytywnie. Żebym był z przemian zadowolony muszą one chyba następować naprawdę stopniowo.
Tak więc w mijającym roku była matura i rzecz jasna przygotowania do niej. Mam jednak wątpliwości czy nazywać ten okres przygotowaniami, mało ich bowiem było a większą część czasu i psychiki zajmowały mi wtedy problemy ze zdrowiem. Ale nie spowodowały one, że o maturze zapomniałem przez co świadomość zbliżającego się egzaminu dojrzałości wysadzała mnie już zupełnie w kosmos - psychicznie. Na szczęście w ostatnich minutach udało mi się jakoś ogarnąć 3-letni materiał, tak by uniknąć zupełnej porażki. Same matury poza o dziwo umiarkowanym stresem były czasem refleksji - oto po trzech latach spotykamy się wspólnie w jednym celu, dojrzali już i niemający głupot w głowie, co niewątpliwie zamyka pewien etap w życiu. Nie był to dla mnie na pewno czas, w którym myślałem w kategoriach "idzie nowe", choć pod wpływem otoczenia na pewno takie myśli czasem się pojawiały.
W czasie matur dowiedziałem się z niebieskiego portalu... że A. jest zakochany. Jakiś czas wcześniej potajemnie wyszukałem jego profil na wymienionej stronie. Informacja o tym, że kogoś ma była dla mnie szokiem i dużym przeżyciem. Był to też czas kiedy pod wpływem wymienionego wylewaliśmy sobie nawzajem wszelkie żale i inne rzeczy, niejako odrabiając poprzednie ciche miesiące. Ale wtedy było już za późno na cokolwiek, stało się - A. wręcz szaleńczo się zakochał, po długim okresie posuchy wreszcie dostał to czego chciał. I na razie tyle w tym temacie, ciągle wierzę, że uda mi się pociągnąć rozpoczętą serię notek o A.
Mniej więcej miesiąc po egzaminach, jeszcze przed wynikami trafiłem do szpitala. Pomimo, że było to zaplanowane to pobyt ten był dla mnie przeżyciem nie dużym a ogromnym. Nie poszedłem tam bowiem by poleżeć i dostać kroplówki. Po co dokładnie - to po raz kolejny pominę.
Wyszedłem i niewiele czasu minęło a musiałem - jeszcze nie w pełni sił - odebrać wyniki matur. Wyniki z jednych przedmiotów zaskoczyły, z drugich nie, a z trzecich zaskoczyły negatywnie. Ogólnie emocje były wypośrodkowane - poczucie, że mogło być lepiej ale nie będzie i poczucie umiarkowanego sukcesu.
Potem była rekrutacja, niezaplanowana, chaotyczna, pełna niepewności i pytań bez odpowiedzi. Świadomość, że maturę napisałem zbyt średnio by dostać się na lepszą uczelnię spowodowała, że nabrałem bierności wobec tej rekrutacji. Mama jednak miała nadzieję na względny sukces co udzielało się i mnie. Z tym poczuciem zapisałem się na kierunki ponad moje punktowe możliwości i pozostało tylko trwać w tym optymizmie czekając na wyniki.
W końcu każda z uczelni zaświeciła dla mnie czerwone światło. Trzeba było więc szukać kierunków, na które rekrutacja jeszcze trwa oraz próbować jeszcze na te, które mi podziękowały. Na pewno ta sytuacja przedłużała zamęt i niepewność.
W międzyczasie pomimo, że A. był (i jest do dziś) we wspominanym związku i nic nie wskazywało na to by mogło się coś popsuć, doszło do spotkania z nim twarzą w twarz. Spotkanie niczego nowego nie wniosło - A. mógł się jedynie przekonać czy dobrze zrobił poznając swoją miłość i odpuszczając sobie mnie. I o to pewnie mu chodziło.
Potem były dalsze manewry ze studiami - wypisywanie się z jednych i zapisywanie na drugie, bez przekonania czy robi się właściwie. Ostatecznie rzutem na taśmę ląduję na kierunku, na który chciałem iść najbardziej, ale ciągle towarzyszą mi myśli czy aby robię dobrze idąc na mało perspektywiczny kierunek.
By zdążyć jeszcze przed 1 października podjęta została szybka decyzja o kolejnej wyprawie do szpitala. Tym razem stres był mniejszy a cały pobyt bardziej świadomy chociażby z tego powodu, że robiono mi to samo co poprzednio, wiedziałem więc już jak to wygląda, personel też nie był mi już taki obcy. Stres mniejszy ale za to wytrzymać do wypisu było zdecydowanie trudniej.
Po wyjściu ze szpitala nastąpiły nieprzygotowania do studiów. Przez to, że dostałem się na nie w ostatnim terminie poszukiwania stancji były znacznie utrudnione - jak to ze wszystkim na ostatnią chwilę.
W końcu stancja się znalazła, całkiem przyzwoita ale nieprzyzwoicie daleko oddalona od wydziału. Na wybrzydzanie nie było jednak miejsca i czasu.
Początek roku akademickiego - stresowy, z doszukiwaniem się tęczowych skłonności w kim tylko popadnie, czego efektem była... figa z makiem i otrzeźwienie.

Rozpisałem się w tym wszystkim więc teraz już krótko.
Pomiędzy wykładami, ćwiczeniami i konserwatoriami zacząłem aktywnie buszować po internetowym burdelu czego owocem jest Pan Demon - doświadczenie z nim związane było - rzekłbym - pionierskie, nowe ale i ciekawe, on sam ciekawym również był. Na tyle, że nadawał by się w pełni ale że postanowił spowodować nieodwracalne zmiany w mojej psychice to nic z tego nie wyszło.
Patrząc teraz na cały ten rok widzę, że okres od października to czas wyjęty z kontekstu, który przeminął sam nie wiem na czym i kiedy; nagle pojawiły się święta z wrażeniem, że poprzednie były chwilę temu. Z czasem pewnie nabiorę do studiów i nowego miasta odpowiedniego dystansu by czas tam spędzany nie był jak z innej bajki czy ze snu. Ale najpierw sesja, a to nie bajka niestety ;)


Tyle podsumowań wystarczy, nie będę już dłużej zanudzał i nie pokuszę się o uogólnienia ;)
Życzę więc Wam i sobie także, by ten Nowy 2011 Rok był zwyczajnie nie gorszy od poprzedniego :-)

środa, 29 grudnia 2010

Szczęśliwe (?) rozwiązanie i bolesne zakończenie

Dylemat rozwiązany - przeprowadzki nie będzie. Podziękowania dla Rainastica za naprowadzenie na właściwą drogę oraz dla Ajsa za utwierdzenie w przekonaniu o właściwości tej decyzji :) Nie bójcie się, Wasza pomoc mnie tylko utwierdziła w przekonaniu, że to nie ma sensu więc o żadnej odpowiedzialności nie może być mowy :)
A teraz o tym co przy tej okazji wyszło na jaw. Jak napisałem w komentarzach pod poprzednią notką na ten temat - po pierwszym wycofaniu się ze wspólnego zamieszkiwania zawahałem się i "odroczyłem" podjęcie ostatecznej decyzji o jeden dzień. W trakcie rozmowy z Demonem, w której mu o tym powiedziałem, ów Demon się nieopatrznie określił. Wydaje mi się, że nie było to zamierzone. Ciężko mi było napisać, że nie chcę z nim mieszkać więc napisałem, że "nie chcę z Tobą..." co odebrał dwuznacznie. Odpowiadając napisał, że będzie to wspólnie mieszkanie i przyjaźń... Do tego momentu nie wiedziałem na czym stoję, nie mogłem się doprosić o jakiś komentarz.
Myśl, że zostalibyśmy przyjaciółmi początkowo mnie podłechtała. Bo jak miała nie podłechtać skoro i w kwestii przyjaźni u mnie ciągle pustynia... Szybko sobie jednak przypomniałem, że choć nie od razu ale miało być z tego coś innego... Ale deklaracje padały w świecie wirtualnym, rzeczywistość jak się okazuje nie jest taka kolorowa. Nic nowego w sumie, w powodzenie i tak nie wierzyłem. Wobec tego równie szybko wspomniane podniecenie mi przeszło. Sama deklaracja przyjaźni wnosi do kwestii zamieszkania dość istotny aspekt - nic nie stałoby na przeszkodzie by Demon sprowadzał sobie do mieszkania kogo tylko zechce.
Co skłoniło mnie do ostatecznej decyzji? Jego duża aktywność na burdelu co w połączeniu z tym, co napisałem przed chwilą mogło dać nieciekawy efekt. Dopełnieniem było zaś uzupełnienie profilu o dodatkowy cel - seks. Wywołało to we mnie spore wzburzenie. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że nie dopuściłbym do zapoznania się z nim gdyby w tamtym czasie miał w swoich celach seks. Czyżby zebrało mu się na szczerość, po tym gdy mnie oszukał, bo chyba tak powinienem nazywać to co zrobił - doprowadził na zapoznaniu do czegoś, o czym nie było w ogóle mowy? Gdy dodatkowo ponownie uświadomiłem sobie jak to coś na mnie podziałało to nie miałem już żadnej wątpliwości jaka powinna by moja decyzja, przekazałem ją mu jeszcze przed obiecanym granicznym terminem.
Po ponad tygodniu od tego ostatecznego rozwiązania postanowiłem zapytać czy poradził sobie z problemem braku współlokatora, a był to rzeczywiście problem - szczególnie pod względem finansowym, do którego ja sam się dodatkowo dołożyłem. Nie poradził sobie i - jak stwierdził - nic już się raczej nie zmieni. Moja uczucia były mieszane... Przeprosiłem go za swój udział w tym wszystkim na co odpowiedział, że nie jest specjalnie zaskoczony tym, jak to się skończyło bo przyzwyczaił się, że mu nie wychodzi... Ale nie dałem się... Napisałem mu jeszcze (w sumie nie wiem po co bo lepiej byłoby tego nie pisać ale już trudno), że nie będę mu wyjaśniał dlaczego zrezygnowałem z tej przeprowadzki. Nie wiem czy potrafiłbym to jasno określić, nie wiadomo też jakby się to skończyło...
Kończę tę notkę trochę chaotycznie bo pod wpływem czegoś sprzed chwili. Utrzymywanie kontaktu z A., którego możecie pamiętać z nieukończonego "cyklu" pt. "Nigdy sobie tego nie podaruję", dobiegło już chyba ostatecznego końca. Ostatnio gubiąc się na niebieskim portalu między kontem anonimowym a publicznym nieopatrznie wszedłem dwa razy na jego profil z tego drugiego konta. Choć nie ma na nim mojego zdjęcia to i tak mógł mnie rozpoznać i wszystko wskazuje na to, że rozpoznał - chociażby po wieku i mieście studiów, które zna; w opisie też pewnie doszukał się mojej osoby. Kilkadziesiąt minut temu wszedłem już na ten profil z konta anonimowego - widzę zmiany w rubrykach i dowiaduję się, że nie znosi - z dopiskiem "to mało powiedziane" - pewnej osoby, której kiedyś wpier**li... Zawiodłem się, to nie ta sama osoba albo wyszło na jaw jej oblicze, którego jakimś cudem nie znałem... Nie spodziewałem się! Czym sobie zasłużyłem bo dostać taką wiązankę... Smutne, przykre, bolesne. I nie potrafił się z tym zwrócić bezpośrednio do mnie tylko przez profil...
Pora chyba zabrać się do uzupełnienia historii o nim byście mieli pełny obraz tej sytuacji. A dziś najprawdopodobniej rozegrał się jej ostatni epizod...

piątek, 24 grudnia 2010

Na święta



Radosnych chwil spędzonych w miłym, sympatycznym gronie...
życzy niedefiniowalny :)

piątek, 10 grudnia 2010

Demoniczny dylemat

Z Panem Demonem miałem zamieszkać. Zwyczajnie odpowiedzieć na ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatora. Ba, nie odpowiedzieć a z niego skorzystać bo odpowiedź była, sprawy poszły na tyle daleko, że nawet mama z Panem Demonem telefonicznie rozmawiała. Ale chyba nie zamieszkam.
Po pierwsze jest to jak dla mnie spore ryzyko, przed jakim chyba jeszcze nigdy nie stałem. Tak bliskie współżycie z kimś w znacznym stopniu obcym to duże wyzwanie. Funkcjonowanie niemal jak małżeństwo, jeden pokój dzielące, a może też i łoże... I to z kimś branżowym i w miejscowej społeczności branżowej funkcjonującym. W przeciwieństwie do mnie. A ja niespecjalnie chcę w tym tęczowym światku istnieć. Już miałem jego próbkę w wydaniu i u samego Demona, była więc bardzo cenna. I się na serio skrzywiłem... W czasie gdy byłem u Demona "z wizytą", wparował jakiś jego znajomy, w sumie do końca nie wiem kim on dla niego jest... Znajomy z tych, po których wyglądzie można poznać, że heterykami to oni na pewno nie są. Samo pojawienie się takiej osoby u Demona było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Demon bowiem jest jego przeciwieństwem, nieskromnie przy okazji dopowiem, że ja też. Siedli obok siebie i szczerze powiedziawszy wyglądali jak to wspomniane małżeństwo - mąż i żona ;D Tę barwność jego znajomych mógłbym przełknąć ale nie przełknę obgadywania pozostałych, nieobecnych... Ci ze sobą jeszcze są, Ci nie są, ten napisał na Facebooku to, ten tamto itd... Jestem pedałem tak jak i oni, ale z tego wynika, że są różne kategorie pedałów... Mnie bowiem nic nie rajcuje w takim zachowaniu i stylu życia, chcę być od tego z daleka, poza środowiskiem po prostu. Jest więc Demon tego środowiska częścią, trudno powiedzieć jak silnie, ale jest. I mi to nie odpowiada. Dlaczego? Bo jak napisałem, nie chcę mieć z tymi ludźmi za wiele do czynienia, a wystarczyło niewiele czasu bym się z jednym z nich zetknął. Co więc by było gdybym tam mieszkał.



Po drugie jestem Panem Demonem zawiedziony. Wszystko wskazuje na to, że chce sobie sprawiać przyjemność i nic poza tym. A miało być zupełnie inaczej. Może byłoby inaczej gdybym okazał się inny niż jestem? Może to przez to, że jestem do dupy... Zadaję sobie takie podstawowe pytania bo nadal nic nie wiem... Obecnie mamy przerwę od kontaktów, nie rozmawiamy na GG ani nigdzie indziej, z mojej "inicjatywy" niejako...
Czy w takich okolicznościach można ze sobą zamieszkać?
A wizja duuużego skrócenia sobie w ten sposób drogi na uczelnię jest bardzo kusząca. Przejście z dojazdów autobusem na dochodzenie piechotą! To jest podstawowy powód tej przeprowadzki. Oczekiwanie na autobus i jazda nim trwają stanowczo za długo, a są przecież takie okresy w życiu studenta kiedy liczy się każda minuta. Do tego niedawny atak zimy i podobno już tradycyjne w tym mieście niezorganizowanie odpowiednich służb dopiekło mi pod wspomnianymi względami ponad wszelkie możliwe granice. A jeszcze się nawet nie zaczęła kalendarzowa zima...
Dylemat ponad miarę!

niedziela, 5 grudnia 2010

Optymistyczność moralniaka

Własna moralność to coś o co powinniśmy dbać szczególnie. Pozostałe elementy naszego "ja" - nawet razem wzięte - nie nadgonią złego prowadzenia się; nie poprawią złego wizerunku wśród innych a przede wszystkim nie sprawią, że będziemy się z tym piętnem czuć lepiej.
A co z moralnym kacem? Jeśli dotyczy tak ważnej wartości to czy powinien działać tak samo jak ten alkoholowy, który niczego nie uczy a po wyzbyciu się go ponownie bez większego zastanowienia brnie się w tę samą stronę?
Tak, po częściowym wytrzeźwieniu z ostatniego moralniaka wszedłem drugi raz do tej samej rzeki, do tego samego łóżka...
Ale cofnijmy się w tej notce w przeszłość. O poprzednim "wypadzie" nie napisałem w szczegółach nic poza tym czym się ten wyskok zakończył. Żeby więc urozmaicić i wprowadzić coś, z czego można potem wyciągać kolejne wnioski to zdradzę trochę niuansów z tej mojej najnowszej - nazwijmy to nieco na wyrost - alkowy, odsłona pierwsza. Jak w ogóle doszło do tego, że do tego doszło. Planowana, o czym wspominałem w "Hybrydzie", noc na stancji musiała się ziścić. Poza początkowymi ekscesami z alkoholem nic szczególnego nie stało na przeszkodzie by Pana Demona poznać. Paranoiczny, desperacki, morowy nastrój był wystarczającym w popychadłem w tę jednoznaczną w przebiegu noc ze śniadaniem, która jednakże wtedy taką dla mnie nie była. Ale nie potrzeba było dużo czasu by przekonać się, że coś może się wydarzyć. A poszedłem do Demona z zupełnym brakiem jakiejś wizji tego co będziemy robić. Ostatecznie nie miałem żadnego scenariusza, żadnego planu, zero. Gdy wprowadzał mnie w swoje skromne progi zacząłem już jednak zadawać sobie pytania - "co ja tutaj robię i co ja tutaj będę robił". Obiecał mi jedynie film...
Zanudzam pustymi zdaniami więc przyśpieszam. Jam oszołomiony kawą i całą sytuacją niczego nie kontrolował. Coś tam na laptopie oglądane było, Pan obok był zmęczony więc bieg wydarzeń przyspieszał, rączka do rączki i coś tam coś tam a niedefiniowalny niesiony za chwilę do łóżka nadal nie wie co się dzieje. Kolejne coś tam coś tam, chociaż jednego coś tam potrafił odmówić więc strzępy świadomości jednak posiadał! Coś tam coś tam i śpimy. Gdy Demon już spał, ja ową czynność udając, do pełnej świadomości przywrócić się postanowiłem. I wtedy do wtulonego w Demona i trzymającego się z nim pod kołderką za ręce niedefiniowalnego przyszedł nie Morfeusz ze swoją krainą ale moralniak. Bolało. Widział jednak w tym coś optymistycznego. W ten oto sposób potwierdziło się, że jego ideały, zasady nie były pustymi hasłami. Że pragnienie miłości, odstawienie przyjemności cielesnych na bardzo odległy tor są realne. Że taki właśnie jest niedefiniowalny. Cieszy się też z tego, że pomiędzy czymś tam a czymś tam potrafił do tych swoich wartości się odnieść. W sposób adekwatny do sytuacji ale czytelny, dający do myślenia. Źle mu zaś z tym, że nie potrafił odmówić...

sobota, 27 listopada 2010

Kac

Kac moralny. Zgadnijcie po czym...
Nie chcę, go, nie chcę go!
Zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć! Wykasować, wykasować, wykasować!

wtorek, 23 listopada 2010

Krótka piłka

Skoro moje ostatnie wypociny nie znalazły zainteresowania to dziś będzie ultrakrótko.

.>. umacnia się we mnie wspomniany poprzednio zachwyt nad blogami
.>. z drugiej strony ich czytanie specjalnie mi nie służy...
.>. przewiduję, że brak umiejętności poruszania się po burdelu poczuję na mojej realniej skórze, oj będzie boleć

Niezbyt utalentowana piosenkareczka Katy Perry wydała niedawno singiel zatytułowany "Firework". Od poprzedniego - "Teenage dream" - na jakiś czas dość mocno się uzależniłem więc zainteresowałem się też i tym nowym. Do nastoletniego snu sporo mu brakuje no ale kilkanaście razy dane mu było pobrzmiewać w moich słuchawkach. Dopiero na dniach trafiłem na teledysk, może dlatego, nie zależało mi na zobaczeniu w nim Rafała "Zagram W Teledysku Kejti Pery". Meritum, meritum, meritum... Aż serce rośnie i chce się podskakiwać razem z nimi gdy ogląda się ów klip! Nawet pomimo tego, że piosenka pasuje do zupełnie innego klimatu teledysku.

czwartek, 11 listopada 2010

Hybryda pod wpływem

Notka będąca hybrydą dwóch na nią pomysłów do której popełnienia doszło pod wpływem nagłego przypływu emocji, pod wpływem... Ot cały sens tego oryginalnego tytułu :)

Ale od początku. Tonący brzytwy się chwyta. Aż wstyd mi się do tego przyznać. W rezultacie choćby tego o czym pisałem poprzednio podjąłem się niedawno, równie intensywnie i desperacko jak przy prześwietlaniu chłopaków ze studiów, aktywności w burdelu. Tak, w burdelu! Chodzi o dobrze chyba wszystkim znany "nasz" flagowy burdel internetowy. Pomyślałem - jak i wszędzie tak i może w burdelu są gorsi i lepsi, może trafi się nawet jakaś perełka, która nic z tym miejscem nie ma wspólnego. I owszem, okazało się, że w gąszczu ofert są ludzie. Osoby z interesującymi opisami w których najczęściej stanowczo odżegnują się od obyczajów tego portalu. Z nieporadnością i niezręcznością wynikającą z braku praktyki w poruszaniu się po nim zacząłem wysyłać wiadomości do w miarę sensownych osób. W gwoli jasności - szukałem głównie towarzyszy w moim wieku.

Z pierwszym z nich rozmawiałem chyba najdłużej spośród wszystkich. Bardzo całuśny był, żadna wiadomość czy sms nie mogły się obyć bez buziaczków ale że napisał o tym iż lubi się całować i przytulać więc było to tak jakby uzasadnione. Jednak już to budziło we mnie obawy że to będzie jedyna treść tej znajomości, skoro tak wyraźnie pokazuje te swoje upodobania i o niczym innym co by się na podobnym poziomie liczyło nie wspomina. Dowiaduję się też gdzie się uczy, że przykłada się do nauki i że jeszcze jedno robi dobrze - śpiewa, czego efektem były ponoć nagrody na festynach za brzdąca a teraz udzielanie się w szkolnym chórze. Idealnie! Ale później już tak idealnie nie było... Pytania o seks stawiały mnie już do pionu zupełnie ale to nie wszystko. Tak wyszło, że przez dłuższy czas nie wiedział jak wyglądam i po prostu - gdy się dowiedział to było po wszystkim. Nagle zapał i buziaczki minęły, było to widoczne tak wyraźnie że aż się dziwiłem. Nie chciał się przyznać i się nie przyznał. Trzeba być naprawdę ewenementem by sądzić, że tego nie widać. Wobec tego znajomość nie wyszła ze sfery wirtualnej, podziękowałem mu, nie był specjalnie zaskoczony... Nigdy nie byłem tak pewny co jest na rzeczy a dopełnieniem był jakże wymowny późniejszy wpis na profilu o tym, że szuka chłopaka który przyciągnie go wyglądem i zatrzyma charakterem. Trochę profili przewertowałem ale takiego bezpośredniego i zarozumiałego stwierdzenia nie spotkałem. Może ujawniły się tu skutki tych sukcesów wokalnych? Na pewno coś w tym jest ale nie powiem co mnie to teraz obchodzi... Jak to na mnie wpłynęło? Napisałem w poprzedniej notce, to była właśnie ta weryfikacja.

Nie pozbywszy się zupełnie emocji po tym niewątpliwie przykrym zdarzeniu zapuściłem się w dalsze poszukiwania. Odnajduję osoby piszące dojrzale, niekiedy bardziej ode mnie a przy tym nawet młodsze. Jedna z nich okazuje się mieć niesłowiańską urodę i to chyba jest jedyna we mnie bariera dotycząca wyglądu której nie jestem w stanie przemóc więc po przekonaniu się o tym problemie rozmowy się ucięły, nie doświadczyłem jeszcze czegoś takiego i oby się to już nigdy nie powtórzyło bo mam świadomość, że postąpiłem bardzo podobnie jak pierwszy kolega...

Gdy w dialogu z następnym kandydatem, o rok młodszym i o stylu pisania przed którym może się ukłonić 99,9% członków tego burdelu, narzucam kwestię wyglądu dowiaduję się, że ma on dla niego znaczenie. I co wtedy robię? Przybity doświadczeniami po całuśnym piszę, że w kwestii wyglądu nie może na mnie liczyć, on odpowiada coś w stylu "jeśli tak to trudno" i kolejny kontakt się urywa...

Później przewijają się kolejne osoby ale nie sposób o nich na razie cokolwiek napisać.

Na koniec relacji z burdelu osoba która spowodowała że napisałem tę notkę teraz a nie kiedyś później. Piszę o niej gdy już praktycznie ochłonąłem po emocjach o jakie mnie przyprawiła. A emocje były, oj były. Ów kandydat zaprosił mnie na wieczór na swoją stancję... Przez następny dzień odpowiednio się nastawiałem, wszystko projektowałem aż tu na krótko przed pisze bym kupił sobie piwo i wódkę... Biorąc pod uwagę mój opisywany już stosunek do alkoholu możecie sobie tylko wyobrazić jaka była moja reakcja. Ale nie wykląłem go od alkoholików, nie nie, po prostu poczułem się zbity z tropu, z "drogi" którą sobie tego dnia zaplanowałem. Szczególnie że poprzedniego dnia nic nie wspomniał o takim sposobie zapoznania się... Z seansu filmowego wyszło jakieś topienie smutków. Na wino może i bym się zgodził ale nie na to co zaproponował. Nie za wiele się tłumaczył, napisał, że to była tylko sugestia i tyle. Nie byłem już w stanie tego dnia a raczej nocy się do niego wybrać, mieliśmy się przespać z tą sytuacją, stwierdził, że nic jeszcze nie jest stracone. I rzeczywiście następnego dnia mi przeszło. Mamy w najbliższym czasie ponowić próbę. A ja... a ja już jestem o niego zazdrosny, za bardzo jest aktywny na tym burdelu... Eh, łatwo przywiązuję się do ludzi i nie chcę żeby mi gdzieś uciekli... A on chyba się do mnie nie przywiązał...

Burdel, poznanie w nocy na stancji, wódka - słabo się to prezentuje ;) Ale to tylko pozory.

Na koniec w skrócie druga część która miała powstać jako oddzielna notka. Nie rozpisując się już zanadto odnotuję tylko, że przy okazji tych desperackich kroków zdałem sobie sprawę jak dobrym miejscem do poznawania ludzi są blogi. Na blogach piszemy o sobie dużo dużo więcej niż w rubrykach na portalach i jeśli rodzą się na nich znajomości które przenikają do świata realnego to na pewno są one bardziej trwalsze i mówiąc kolokwialnie bardziej udane niż te zawierane przez strony stricte do tego przeznaczone. Obie osoby są bardziej do siebie dopasowane, więcej o sobie wiedzą co dobrze rokuje na przyszłość. Inspiracją do takiego stwierdzenia jest i moje własne doświadczenie, jednorazowe ale własne, jak i Wasze przykłady, włącznie z ostatnim kiedy to połączyły się dwa światy - onetu i blogspota ;)

piątek, 29 października 2010

Składniki żaka niedokończone

Studiowanie okalane pogrubionym i potrojonym cudzysłowem trwa...
Niczego ono niestety nie zmieniło... żadnych zaskakujących zwrotów akcji, nic z tych rzeczy - blogowej karmy brak...
No może poza szaleńczym wręcz dopatrywaniem się branżowości w męskiej części uczestników moich grup, a nawet poza nimi, co miało miejsce na początku roku, co spełzło na niczym i co doskonale obrazuje mój stan...
Plan "nowego życia" runął w gruzach... chęci, jakkolwiek silne, nie prowadzą do niczego innego jak do zderzenia z własnym aspołecznym, a..., a.... i a... "ja"... co z kolei potęguje uświadomienie sobie myśli "chyba taki po prostu jestem i tego nie zmienię" z jednoczesnym destrukcyjnym niepogodzeniem się z samym sobą...

A w dodatku...
Weryfikacja szans "czegokolwiek" która dokonała się poprzez pośrednią ocenę facjaty przez pretendenta do współtworzenia tego "czegoś", osobę racjonalną, traktującą cielesność na równi z pozostałymi elementami związku co w pewien sposób dodatkowo wzmacnia jej racjonalność. Wynik weryfikacji: 0


Przy tym wszystkim snują się myśli ostateczne...

piątek, 24 września 2010

Cierpienia młodego studenta

Dziś będzie krótko. Tydzień po powrocie do żywych dobiega końca. Za tydzień o tej porze już będzie po immatrykulacji. To już za tydzień! Nie dociera to do mnie. Pozostało kilka dni a ja jeszcze dokładnie nie wiem gdzie będę mieszkał... Lada dzień ma się to ostatecznie wyjaśnić ale to i tak naciąganie struny. Wszystko jest w powijakach. No ale tak już musi być. Za błędy trzeba płacić.
A przed rozpoczęciem pierwszaczki zwykli się integrować. Poznać ludzi z roku chciałbym w sumie i ja ale nie podoba mi się forma w jakiej przyjęło się to odbywać, to jak i wszystko inne - procentowo. Jestem z mniejszości która stroni od alkoholu i nie uważa, że obowiązkowym napojem do rozmowy musi być chociażby piwo, wprost przeciwnie. Jak ja się uchowałem? Jakoś mi się udało i jestem z tego zadowolony. Lada-chwila-studenci mojego szacownego kierunku o procentach dyskutują w internecie już od dłuższego czasu... Sprawdziłem o czym rozmawiają na innym kierunku tego samego wydziału - tam też umawiają się na spotkanie ale potrafią znaleźć sobie inne ciekawsze tematy do rozmowy niż ciągłe omawianie jedynego słusznego sposobu integracji, jakoś w ogóle nie poruszają tego tematu i nic się nie dzieje. Zdaję sobie sprawę że neguję podstawę tzw. studiowania ale skoro nie widzę w tym nic atrakcyjnego to mam się zmuszać? Jeśli mam robić z siebie odmieńca to niegłupi to pomysł... ale ja w to nie wchodzę. Integracja minie, nie ma sposobu by wszyscy na niej byli ale potem zaczną się następne imprezy - wydziałówki i inne twory. Sytuacja bez dobrego wyjścia... Nie jestem przekonany do żadnej opcji.
A na koniec po raz drugi OneRepublic. W opozycji do pozostałego mainstreamu, za którym nie stoi nic poza komputerowymi dźwiękami, który tak uwielbiamy i który nas tak rusza.

niedziela, 5 września 2010

Poplątanie

Dzieje się. A najważniejsze i najniepewniejsze dopiero przede mną...

Rekrutacja na studia zakończyła się umiarkowanie pozytywnie, ale ostatecznie pozytywnie czego nie można powiedzieć o tym co działo się w międzyczasie. W międzyczasie poddałem się przekwalifikowaniu i zostałem studentem bardzo niehumanistycznego kierunku. Kierunek ten był zgodny z moimi niektórymi zainteresowaniami tylko z nazwy, to co bym na nim robił już takie nie było - skutecznie mnie odstraszało, poczucia "o, będzie ciekawie" nie miałem w ogóle. Świadomość, że studiowanie przedmiotów ścisłych jest opłacalne oczywiście mam ale negatywy biorą jednak górę. Ów kierunek wchodził w grę między innymi przez to, że nie jest ze mnie taki typowy humanista - przepadający za czytaniem książek i niemający zupełnie głowy do matematyki. Lubię czytać ale nie mam na tym punkcie bzika, operacje na cyferkach zrozumieć potrafię. Byłoby dosyć oryginalnie gdybym jednak poszedł na kierunek ścisły po profilu humanistycznym, a taki w liceum miałem realizowany. Przedmioty ścisłe były na nim na poziomie podstawowym, który nawet jakbym bardzo chciał to i tak nie dorówna temu na studiach. Studia z takim "bagażem" wiedzy mogłoby się szybko skończyć. Ale kto wie, może w przyszłości zaryzykuję.
Na ten lepszy, humanistyczny kierunek początkowo nie zostałem przyjęty, musiałem się trochę postarać by w końcu się udało. Upór był opłacalny. Gdy zobaczyłem, że się dostałem ucieszyłem się przeogromnie. Radość potrwa pewnie do pierwszej sesji ale to i tak o wiele lepsze niż pesymizm już na starcie, jak to miało miejsce przy wynikach ze wspomnianego ścisłego kierunku. Ścisły miał jeszcze jedną wadę - dominacja płci męskiej i na samym kierunku i na całym wydziale. Nie byłoby to dla mnie komfortowe. Na humanistycznym nie mam się o to co obawiać, tam chyba proporcje są wręcz odwrotne. I nie jest to żadna filologia czy filozofia, żeby nie było ;-)

I to chyba w tej chwili jedyna pozytywna rzecz jaka mi się przytrafiła. Niepowodzeniem zakończyło się ubieganie o akademik. Z jednej strony to moja wina bo spóźniłem się ze złożeniem podania, a z drugiej wina uczelni, która niejasno określiła graniczny termin. Gdybym jednak nie zwlekał i załatwił sprawę wcześniej to problemu by nie było. Jeśli zaś tak bardzo pragnę do akademika (co do końca prawdą nie jest) to jeszcze nic nie jest zamknięte ale szanse na miejsce są dopiero w październiku, kiedy to już gdzieś muszę mieszkać. Trwają więc poszukiwania kawałka kąta. Jakby co to zawsze są takie miejsca jak mosty i dworce ;)
Gdyby mieć tylko takie problemy... A tu znowuż odzywają się kłopoty ze zdrowiem, mało było poprzednich. Pojawiły się po raz kolejny. Czyżby znowu czekała mnie hospitalizacja? Sprawa nie jest bardzo poważna ale pozbawia mnie przydatności do czegokolwiek, tracę przez to kolejne chwile, czas, którego zmarnowałem już niezliczone ilości i przez co nadal nic w niczym nie idzie do przodu. Lekarstwa na rzeczone problemy nie ma zaś innego jak interwencja pana doktora... Ah, szlachetne zdrowie... Jak się z tym zmieścić w czasie?
To jednak i tak za mało jak na mnie. Jest jeszcze coś większego ale nie chcę o tym pisać. Nie potrafię, boję się? Nie dlatego, że może przeczytać to ktoś niepowołany. Gdy napiszę, przyjmie to w mojej świadomości namacalną formę i się w pewien sposób potwierdzi, a to jest ostatnia rzecz jakiej bym teraz pragnął.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Między wierszami

Przepraszam wszystkich wyczekujących dalszego ciągu rozpoczętej w poprzedniej notce historii.

Cóż, nie jestem jeszcze na tyle wprawnym blogerem aby dzielić się wszystkim co niesie mi los, szczególnie tym co nie chce przejść mi przez gardło. Wobec tego na razie nie zapowiada się na to, bym napisał co się takiego stało że blog zamarł. Kopniaki od życia dostaję nieustannie...

Co do historii - jej najważniejsza część właśnie się rozgrywa. Część druga wymaga cofnięcia się w przeszłość, w archiwa rozmów i umiejętnej, rzetelnej oceny wydarzeń z dość już odległego czasu. Chcę to zrobić ale w tej chwili zwyczajnie nie mam do tego głowy, a wymaga to czasu i trochę wysiłku, przynajmniej dla mnie.

czwartek, 29 lipca 2010

Nigdy sobie tego nie podaruję... part 1 of 4

Zapowiedziałem, że opowiem jak wygląda realizacja szeroko rozumianych zmian, zmian, zmian. Wtedy miałem na myśli przemeblowanie związane z orientacją ale tak na prawdę zmian potrzebują niemal wszystkie aspekty mojego funkcjonowania. Zupełnie inną kwestią jest to czy coś się w ogóle zmieni bo jak we wszystkim tak i w dokonywaniu przemiany samego siebie czuję się jakbym stąpał bo bardzo grząskim i niepewnym gruncie, błotko, bagno, mokradło, coś w ten deseń. Skoro jednak zarzuciłem temat przemian w sferze seksualności to od tego zacznę. Na razie będzie to pierwsza część opisu tego, co zajmowało mnie i czym żyłem przez ostatni, dość długi okres czasu.

Historyjkę rozpocznę cofając się o trzy lata w przeszłość. Już wtedy byłem blogerem, a dokładniej w tamtym czasie zaprzestałem pełnienia tej funkcji. Zaprzestałem ze względu na sytuację, którą do dziś oceniam jako bardzo niecodzienną i zaskakującą. Odwiedziny bloga przez kogoś mieszkającego ok. 30 km ode mnie, w równie małym co ja miasteczku można opisać takimi właśnie przymiotnikami. Odwiedziny, komentarz pod notką i zawiązanie kontaktu urastało wtedy dla mnie wręcz do rangi daru od losu. Mała miejscowość ze swoimi charakterystycznymi dla rozmiaru cechami, oddalona o kilkadziesiąt kilometrów od większej aglomeracji a w niej osamotniony, dość młody przedstawiciel tęczowej strony społeczeństwa, mentalnie starszy od wieku z metryki. I staje się to - w tej globalnej sieci trafiam na kogoś niemalże z sąsiedztwa.
Kontakt zostaje nawiązany, trwają typowe rozmowy na starcie internetowej znajomości. A. okazuje się rozsądnym chłopakiem, nie pyta o długość, upodobania, doświadczenie, nie muszę też pisać co aktualnie mam na sobie i czym prędzej wysyłać zdjęcia. Swoją drogą byłoby sporą osobliwością gdyby ktoś kto odwiedza mojego bloga kierował się takimi wyznacznikami, ale w tamtym okresie takich właśnie rozmówców miałem na porządku dziennym, szukałem w złych miejscach. Tak czy inaczej była to jego pierwsza duża zaleta, o wymienione kwestie nie pytał w ogóle. Jego priorytety były zupełnie inne. Jawił się jako wrażliwy, potrzebujący bliskości i czułości, w znacznym stopniu romantyk. W tym wszystkim idealnie odzwierciedlał to co grało i w mojej duszy. Opisywanie sobie konkretnych przykładów realizacji tych marzeń, ogromnie brakujących emocji i stuprocentowa zgodność również i w tym przekonywało mnie wtedy, że to jest to i to jest ten, którego potrzebuję.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Porażka edukacyjna

Moja rekrutacja na studia okazała się wielką klapą. Wszystkie uczelnie, na które się zapisałem podziękowały mi serdecznie za uiszczenie opłaty, przyjąć nie zechciały. Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, ale w morowy nastrój wprowadziło.

Co teraz? Są szkoły, w których terminy przyjmowania zgłoszeń od kandydatów jeszcze nie minęły, ale nie mam już do tych wszystkich zabiegów ani zapału ani chęci. Bo to nie tak miało wyglądać. Zapragnąłem od października zacząć się obracać się w środowisku wymagającym od siebie i mającym jakieś cele, jako że w czasie mojej dotychczasowej edukacji zasadniczo otoczony byłem osobami o niewysokich lotach. Chciałem się też uczyć tego, co mnie interesuje i co lubię. Niestety zamiast tego skrzydła zostały podcięte i ponure realia dorosłości dały o sobie znać.

Jedyną "korzyścią" tej sytuacji jest to, że teraz wiem jak to wszystko wygląda, jak wyglądać powinno. Wiem, że bardzo ważne jest wybranie dobrego liceum. To do którego chodziłem takie nie było. Teraz pozostają rzucane na wiatr pretensje do niezaangażowanych nauczycieli i żal że się tego dobrego liceum nie wybrało. Nauczyciele trafili się i całkiem dobrzy i zupełnie trefni. Na moje nieszczęście akurat ci ostatni uczyli przedmiotów kluczowych dla mojej przyszłości, skutecznie wpłynęli więc na moje niepowodzenie. Przekonałem się także, jak ważny jest wybór przedmiotów maturalnych na poziomie rozszerzonym. Oczywiście wcześniej też o tym wiedziałem, ale teraz doświadczyłem konsekwencji tych decyzji na własnej skórze.
Gwoździem do trumny były problemy ze zdrowiem ciągnące się przez te trzy lata i mające swoje apogeum w klasie maturalnej. Odciskały piętno nie tylko na samopoczuciu ale i na psychice. Wizja poprawy pojawiła się jak już było po wszystkim.

Brak odpowiedzialności, umiejętności decydowania o własnym losie i trochę pecha - to wszystko dało solidnego kopniaka i przyniosło otrzeźwienie. Niełatwo to teraz przekuć w choć minimalny sukces...

poniedziałek, 5 lipca 2010

Rozpoczęcie

Każdy blog powinien mieć jakieś słowo wstępne, wobec tego nie może się bez niego obejść i u mnie. Napisanie czegoś na początek jest dość trudnym zadaniem bo na prośbę "powiedz coś o sobie" - jakiekolwiek byłoby nasze życie - ciężko nam odpowiadać, niełatwo jest bowiem w skondensowanej formie przedstawić prawdziwie samego siebie. Ale że blog polega właśnie na ciągłym przedstawianiu siebie to dużo o mnie wyjdzie właśnie w trakcie blogowania, jeśli tylko będę w tym wytrwały. Kilka słów opisu należy się już teraz tym, który odwiedzając tego bloga nic poza pierwszą notką tu nie znajdą.
niedefiniowalny, to 19-letni chłopak spod znaku tęczy. Obecnie po nie najlepszych wynikach maturalnych zastanawia się co dalej. Pomimo swojej już dorosłości nie prowadzi jeszcze pełną parą życia zgodnego ze swoją kolorową orientacją. Odczuwa jednak konieczność podjęcia zmian w tym zakresie bo po pierwsze - wszystko wskazuje na to, że główne bariery zostały obalone, po drugie - naturalne biologiczne potrzeby kontaktu zaczynają doprowadzać go do frustracji, po trzecie - chce dać kres poczuciu upływu czasu na niczym, utraty cennych chwil młodości, poczuciu które w ostatnim czasie się nasila i wspomnianą frustrację potęguje. Tak w pigułce wygląda teoria, a jak jest z realizacją, to postaram się przedstawić w przyszłości. Wspomniany temat od czasu dojrzewania jest stale "na tapecie" egzystencji i długo na niej pozostanie bo jak wiadomo generalnie osobnicy płci męskiej nie przekwitają i uczuciowość pochłania ich do późnej starości ;-) Patrząc więc na ważność tej sfery w życiu człowieka można by opis niedefiniowalnego już zakończyć. Warto dodać, że obecnie zamieszkuje on niewielką miejscowość, która zawiązywania kontaktów nie ułatwia, tego chyba nie trzeba specjalnie wyjaśniać. Pomimo, że jego monotonne życie może temu przeczyć to wierzy, że znajdzie tematy to blogowania bo już samo to, co napisał powyżej stanowi podstawę do rozkładu jego losów na czynniki pierwsze. Ma również nadzieję, że prowadzenie bloga będzie dla niego fajnym doświadczeniem nie na chwilę bo chociaż nie jest to jego debiut to nie jest ostatecznie przekonany do roli blogera. Oby się to zmieniło.