środa, 21 sierpnia 2013

O brzydocie Gagi

Czy Wam też rośnie serce na widok specyficznej urody Lady Gagi? Nie jest to raczej (bo pewności z oczywistych względów mieć nie mogę) uroda, która przyciąga niemoralne spojrzenia. Mimo tego szczyt kariery Gaga osiągnęła dokładnie wtedy, gdy przestała się upiększać, a zaczęła eksponować i podkreślać mniej atrakcyjną stronę swojego wyglądu. Większość pewnie dopatruje się w tym czysto marketingowych zabiegów - szokowania i wzbudzania kontrowersji, co za tym idzie - wzbudzania rozgłosu niekoniecznie dzięki swojej twórczości. Ja zaś zwracam uwagę na to, że mimo iż kult piękna jest uprawiany od zarania dziejów i nie zanosi się by coś się w tej materii zmieniło, to Lady Gadze udało się osiągnąć sukces urodą nie grzesząc. A więc można, i to w tak sztucznym, wypełnionym silikonem i botoksem światku, jakim jest show-biznes ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Nieskromna warszafka

Jak wspomniałem w poprzednim wpisie, towarzystwo w moim przyszłym warszawskim mieszkaniu chciałbym dobrać pod kątem przyjaznego poziomu tolerancji, którym mieliby się odznaczać ci współlokatorzy. Znajomych w stolicy praktycznie nie mam, a zwłaszcza takich, którzy potencjalnie byliby dobrymi kandydatami do wspólnego wynajęcia mieszkania, dlatego postanowiłem ogłosić się na zwykłej stronie z ogłoszeniami. Odpowiedzi wraz z upływem czasu przybywało, dzięki czemu mogłem sobie pozwolić na nie tak łatwe, ale jednak - odrzucenie niektórych propozycji. I nie było to nic z tych rzeczy, wręcz przeciwnie - dostałem kilka wiadomości od facetów już w miarę ustatkowanych - przynajmniej zawodowo - w wieku  nieuchronnie zbliżającym się do 30-tki (pozdrawiam czytelników, którzy odpowiadają tym kryteriom ;)), którzy byli o tyle dobrymi kandydatami, że bez przedłużających się dyskusji opisywali swoją aktualną sytuację, to jak wyobrażają sobie wspólne współegzystowanie, generalnie w tym co pisali nie brakowało wielu przydatnych szczegółów. Byli jednak odsuwani na bok, gdyż było ich kilku i ciężko byłoby mi się zgodzić na zamieszkanie z nimi wszystkimi, gdzie ja jeden byłbym dużo od nich młodszy. Wchodziło w grę jedynie dokoptowanie któregoś z nich do bardziej studenckiej ekipy. Ale to nie jedyny powód.



W międzyczasie odpowiedział na ogłoszenie chłopak o rok młodszy. Najpierw odsyłał do swojej oferty miejsca w "dwójce" z pozostającym z poprzedniego roku towarzystwem, z płciowym parytetem ;) Ale ponoć on sam za późno zabrał się za szukanie współlokatora i zmuszony był dołączyć do grona szukających  nowego lokum. Trochę szkoda, bo oferta sprawiała wrażenie skrojonej pode mnie - dobra cena, dobry standard, ale bez przepychu, lokalizacja też akceptowalna. Wracając do samego kandydata - chłopak nade wszystko ciekawy z kim ma do czynienia. Po wymianie kilku maili rozmowa przeszła na wyższy poziom wtajemniczenia - rozmowy telefonicznej wzbogaconej kilkoma dość szczegółowymi pytaniami, propozycją "lustracji" przy pomocy fb, a gdy ta nie zaspokoiła wystarczająco ciekawości - poproszony zostałem o pokazanie zdjęcia z widoczną twarzą. Nie obyło się również bez propozycji spotkania się (wyszło bowiem w trakcie rozmowy, iż stosunkowo niedaleko siebie mieszkamy). Staram się być tolerancyjny dla różnych typów charakterów, szczególnie wśród "współbraci w orientacji", bo wiem, że wspomniane wciskanie nosa w czyjeś życie jest u nas dość często spotykanym zjawiskiem i czasem można to przełknąć. Można to też tłumaczyć chęcią szybkiego zweryfikowania tego, czy nadaję się na współlokatora, jednak ja widziałbym to inaczej - dla mnie liczy się przede wszystkim to, jakiej osoby ten ktoś szuka, to jest równie cenna wskazówka, bez nachalnego lustrowania - to jest ta różnica między nim, a mną. Poza tym - w takich okolicznościach w żaden sposób nie da się w 100% przewidzieć tego, jak będzie układało się wspólne zamieszkiwanie, ani też z jakim charakterem mamy do czynienia, to co z tego punktu widzenia jest najważniejsze, zawsze wychodzi w praniu (niestety). W trakcie wymiany zdań z tymże chłopakiem dowiedziałem się, że miał już propozycję zamieszkania z osobami o podobnej orientacji, które jednak okazały się dość przegiętymi jednostkami, stąd jego sceptyczne nastawienie do takiej opcji, bo jak sam powiedział - nie przepada za takim towarzystwem, a sam nie wyróżnia się z tłumu i swoim zachowaniem nie daje podstaw do podejrzeń (po przejrzeniu zdjęć na fb polemizowałbym ale mniejsza o to). Sformułował to wszystko na tyle przekonująco, że momentalnie zyskał w moich oczach i gdzieś w zakamarkach świadomości zaczęło się rodzić przekonanie, że trafiłem na całkiem znośnego towarzysza do wspólnego organizowania lokum.

Kolejną osobą zainteresowaną ogłoszeniem była pierwsza i jak dotąd jedyna przedstawicielka płci pięknej. Ona - w przeciwieństwie do wspomnianych pracujących facetów - nie pisała o sobie praktycznie nic, a wymiana maili przebiegała na tyle niepostrzeżenie, że nie udawało mi się o cokolwiek sensownego zapytać. Zamiast dogłębnej charakterystyki własnej osoby dziewczyna od razu przeszła do rzeczy, czyli ustalenia preferowanej lokalizacji, do której moje delikatne zastrzeżenia zostały skonfrontowane z całą listą kontrargumentów. W dwie osoby mieszkania raczej się nie wynajmuje, więc podpowiedziałem, że mam kontakt z chłopakiem, który też szuka czterech kątów i pewnie byłby zainteresowany. Jeśli chodzi o cenę tego wynajmu to już pierwszy link do przykładowego mieszkania, który od niej dostałem, zawierał kwotę, która przekraczała akceptowalną przeze mnie górną granicę, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniej ustaloną lokalizację - wypadałoby, by odległość od centrum choć minimalnie przekładała się na koszty. Wiedziałem też, że dla tamtego chłopaka także nie jest to akceptowalna kwota. Kolejna propozycją był luksusowy apartament... Tańszy od poprzedniego m oczywiście nie był. Sytuacja zamiast się krystalizować - skomplikowała się.

Dziewczyna przedstawiła możliwość obniżenia opłaty za wynajem poprzez dokoptowanie do czwartego pokoju "Erasmusa", który podobno może zapłacić więcej a i tak nie będzie narzekał. Od razu zaświeciło mi się zółte - jeśli nie czerwone - światło, że mój angielski nie jest na tyle dobry, że to za duże wyzwanie jak na debiut niedefiniowalnego w Warszawie. I do tego jeszcze ten standard - wyższy od tego, jaki mam w domu rodzinnym. Pocieszeniem było dla mnie to, że chłopak podzielił moje obawy co do możliwej bariery językowej. Poczułem jakąś ulgę - na szczęście nie straciłem kompana, w którego nie tak dawno uwierzyłem. Moje obawy były jednak o wiele większe. Mimo tego zaproponowałem żebyśmy wszyscy przenieśli rozmowę na fb. To zaś pozwoliło dowiedzieć się nieco więcej o tej dziewczynie (a jednak lustracja). Okazało się, że prowadzi dość aktywne życie, mnóstwo znajomości, wiele z nich to kontakty z obcokrajowcami (stąd łatwość w wyłowieniu Erasmusa, sama wyliczyła kilka takich osób, różnych płci i narodowości), w ogóle wow. Ale wow nie dla mnie. Nie zachęciło mnie to wszystko, ale jeszcze bardziej zdystansowało. Jednak jak gdyby nigdy nic kontynuowałem rozmowę. Na zakończenie dyskusji tamtego dnia dziewczyna oznajmiła, że przez najbliższy weekend nie będzie mogła obejrzeć wspomnianego mieszkania (apartamentu) gdyż zaplanowała krótki wypad za granicę... Gwóźdź do trumny? Chyba jeszcze nie.

Następnego dnia chłopak zapytał, czy na 100% jestem zdecydowany na zamieszkanie w takim składzie oraz po raz kolejny zaproponował spotkanie (nie mam pojęcia skąd aż takie wątpliwości co do mojej osoby...). Wiedziałem, że muszę opisać mu dokładnie swój punkt widzenia i liczyłem po cichu, że i tym razem okażemy się być zgodni w swoich poglądach. Tego dnia byłem dość zajęty i nie miałem dostępu do komputera więc rozmowę przeniosłem na wieczorną porę. Gdy więc w przedstawiłem mu swoje zdanie... wszystko legło w gruzach. Odpowiedział krótko ale dobitnie - tak naprawdę nie rozumie dlaczego jest to dla mnie taki problem, a dziewczyna przypadła mu do gustu i nawet jeśli z nią nie zamieszka, to i tak będzie chciał ją poznać. A ja po prostu czasem chcę więcej spokoju niż szaleństwa, szczególnie wtedy, kiedy wystarczającym szaleństwem (w moim odczuciu) jest sama wyprawa do stolicy, w nieznane...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Eh, Warszawo!

Daj się ogarnąć!
Przepełniony wątpliwościami i obawami niespostrzeżenie dostałem się na magisterkę w Twe nieskromne progi. Powiedz mi teraz, co mam z tym zrobić?
Tyle kroków poczyniłem by się wkupić w Twe łaski a mimo tego wciąż targają mną skrajne przeciwstawne emocje gdy o Tobie myślę. Ugościłaś mnie ostatnio dwukrotnie, bijąc przy tym rekord mojej obecności na Twych włościach w tak krótkim czasie. Szkoda tylko, że czułem się u Ciebie obco, samotnie a Ty sama wyglądałaś na dosyć sztuczną i zupełnie mi nieznajomą.
Ciągle zadaję sobie pytanie o to, po co właściwie do Ciebie się wybieram? Rozwój, lepsza uczelnia, lepsze perspektywy pracy teraz i w przyszłości,  nowe znajomości. Z jednej strony to istotne dla moich dalszych losów kwestie, a z drugiej wciąż ustawiam Cię na szali z miastem, w którym spędziłem ostatnie trzy lata. Czas, w którym z przestraszonego, uwięzionego w małej miejscowości nastolatka przemieniłem się w mieszkańca o wiele większego miasta, w którym doświadczyłem równie wiele dobrych chwil co tych gorszych. Ale był to w wielu aspektach duży krok na przód. Podstawowym problemem, z jakim pozostaję po tym okresie jest brak jakiegokolwiek doświadczenia związanego z pracą. Miasto to zasługuje na wiele dobrych przymiotów ale na pewno nie jest miejscem, gdzie można względnie łatwo dostać się do dorywczej, studenckiej pracy. I to mnie ostatnio bolało coraz bardziej, gdyż mając 22 lata na karku praca przestaje być tematem fakultatywnym a staje się obligatoryjnym. Mimo, że z utrzymywaniem się nie było jakiegoś dramatu to bezczynność dawała się we znaki coraz mocniej.
U Ciebie Warszawo sytuacja będzie dokładnie odwrotna - nie będę miał innego wyjścia jak pójść do pracy by się utrzymać. Pierwsza prawdziwa praca w nowym, wielkim mieście. Do tego studia na uczelni o większym prestiżu a więc i z - przynajmniej teoretycznie - większymi wymaganiami spoczywającymi na studencie. Nie będę ukrywał, że czuję przed tym wszystkim obawę. Raczej nie strach, bo wiem, że to wszystko może mi przynieść sporo dobrego. Pozostają jeszcze poszukiwania jakichś czterech kątów. Tutaj też nie mam specjalnego rozeznania. Myślę przy tym o towarzystwie w takim lokum, chciałbym by było bardziej przychylne niż ostatnio, gdzie musiałem lawirować w hetero-światku i łagodzić homo-podejrzenia. Przez myśl przechodzi mi coś w stylu stancji gejowskiej, ale domyślam się Twojej miny czytelniku jak to czytasz i sam też dziwnie się czuję jak o tym piszę. Użyjmy określenia gay-friendly, brzmi łagodniej. Nie mam potencjalnych towarzyszy do tej emigracji więc zdaje się na takie możliwości. Przy odrobinie szczęścia mogłoby się udać ale to też jest wyzwanie.
Dużo nieznanego i niewiadomego w tym wszystkim.